Intensywne opady deszczu i wysokie stany wód w rzekach powodują, że w mediach pojawiają się politycy i decydenci, którzy w zależności od opcji politycznej lub pełnionych funkcji, obiecują lub apelują o budowę wałów, zbiorników, regulację rzek dużych i małych, nie zapominając o wycince drzew podstępnie piętrzących wodę w dolinach rzek. Jak bumerang powraca temat ochrony przeciwpowodziowej. Mówi się o „ochronie przed powodzią”, a nie o zarządzaniu ryzykiem powodziowym. Nadal powszechna jest wiara, że można zapobiec wylewom rzek i zagwarantować na wieki bezpieczeństwo, o ile tylko wyda się wystarczająco dużo pieniędzy na działania infrastrukturalne w obrębie dolin rzecznych. W Polsce „nie przyjęło się” nowoczesne podejście do kwestii powodzi, nie ma też w tym zakresie systemowego programu adaptacji do zmian klimatu. „Nie przyjęło” się również podejście do zasobów wodnych i ich ochrony w duchu Ramowej Dyrektywy Wodnej. Zobowiązania wynikające z tej dyrektywy traktowane są niepoważnie, i to zarówno przy planowaniu poszczególnych działań czy przedsięwzięć infrastrukturalnych, jak i przy tworzeniu programów czy polityk rozwojowych poszczególnych sektorów gospodarki powiązanych z zasobami wodnymi. Sprowadza się je do powtarzania formułki „racjonalnego wykorzystywania i ochrony zasobów wodnych w myśl zasady zrównoważonego rozwoju”. O celach środowiskowych Ramowej Dyrektywy Wodnej oraz o wpływie przedsięwzięć, planów i programów na osiągnięcie tych celów zazwyczaj się milczy.
Tajemnica poliszynela
Beztroski stosunek Polski do zobowiązań państw członkowskich w zakresie ochrony zasobów wodnych, technokratyczne podejście do zasobów naturalnych w ogóle, anachroniczne metody „ochrony przeciwpowodziowej”, a przede wszystkim znacząca w ostatnich latach ilość pozabudżetowych środków finansowych doprowadziły do masowej realizacji szkodliwych przedsięwzięć. Powstało wiele huraoptymistycznych i zakrojonych na szeroką skalę, a przy tym szkodliwych „planów na przyszłość”. W ostatnich latach „wysyp” regulacji rzek czy budowy na nich małych zbiorników wodnych (o znaczeniu rekreacyjnym raczej, nie zaś deklarowanym – przeciwpowodziowym) spowodowany został dostępem do funduszy unijnych z programów operacyjnych na lata 2007–2013.
Powodzie, a także duże pieniądze z funduszy unijnych sprawiły, że prace hydrotechniczne ruszyły na masową skalę. Zbiornik Niewiadoma na rzece Cetynii. Fot. Nasilowski. CC BY 2.0Potwierdzają to między innymi listy beneficjentów regionalnych programów operacyjnych dostępne na stronie internetowej Ministerstwa Infrastruktury i Rozwoju1 . Tyle tylko, że do większości beneficjentów realizujących przedsięwzięcia z zakresu gospodarki wodnej środki unijne wcale nie trafiły… Komisja Europejska zablokowała już dawno ich wypłatę. Choć w mediach pojawiły się nieliczne informacje na ten temat, to decydenci milczą, zwłaszcza że może chodzić nawet o kwotę 2,5 miliardów złotych.
Bez niespodzianki
Biorąc pod uwagę zastrzeżenia Komisji Europejskiej dotyczące transpozycji i wdrażania dyrektyw związanych z ochroną zasobów wodnych (przede wszystkim Ramową Dyrektywą Wodną) oraz konsekwencję Komisji w próbach zmuszenia Polski do przestrzegania zobowiązań w tym zakresie, zamrożenie funduszy unijnych na przedsięwzięcia powiązane z zasobami wodnymi nie zaskakuje.
Projekty z zakresu zarządzania zasobami wodnymi, a zwłaszcza ochrony przeciwpowodziowej były i nadal są oderwane od wymagań Ramowej Dyrektywy Wodnej. Dodatkowo, wydając decyzję o ich realizacji, nie oceniano wcale lub oceniano nierzetelnie wpływ takich projektów na osiągnięcie celów środowiskowych dyrektywy. A przecież, co do zasady, przedsięwzięcia zagrażające osiągnięciu tych celów nie mogą być realizowane 2.
Dwa lata temu Komisja Europejska dokonała oceny polskich planów gospodarowania w dorzeczach, czyli dokumentów wymaganych przez Ramową Dyrektywę Wodną3 i zwróciła uwagę na brak powiązania gospodarki wodnej w Polsce z wymaganiami i celami tej dyrektywy. Komisja w szczególności podkreśliła niedostrzeganie w analizowanych planach związków pomiędzy ochroną zasobów wodnych (w rozumieniu ilościowym i jakościowym) a żeglugą śródlądową, energetyką wodną czy zarządzaniem ryzykiem powodziowym, których wymaga dyrektywa. Argumenty te były dodatkowym uzasadnieniem decyzji o umieszczeniu środków unijnych w „zamrażarce”. Komisja Europejska zwróciła uwagę, że w Polsce funkcjonuje wiele planów oraz programów sektorowych związanych z użytkowaniem zasobów wodnych, w których tworzeniu nie wzięto pod uwagę uwarunkowań Ramowej Dyrektywy Wodnej i Dyrektywy w sprawie oceny ryzyka powodziowego oraz zarządzania nim. Większość planów i programów nie jest też w żaden sposób skoordynowana z projektami gospodarowania wodami w dorzeczach.
O co chodzi
Oczywiście nie ma oficjalnej, publicznie dostępnej listy projektów, których dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej jest zagrożone. Komisja Europejska wskazała na 90 projektów4, ale może być ich więcej, bo mimo korespondencji w tej sprawie prowadzonej pomiędzy Polską a Komisją Europejską, nowe projekty wchodziły w fazę realizacji.
Lektura list beneficjentów w świetle priorytetu „Zapobieganie zagrożeniom 2007–2013” oraz nazw realizowanych przez nich przedsięwzięć pozwala nam wskazać wielu „podejrzanych”. Znajdziemy na listach liczne projekty regulacji, kryjące się także pod nazwą utrzymania, odbudowy czy remontu (sic!) rzek, cieków i potoków. Są to projekty nie tylko zagrażające osiągnięciu celów środowiskowych Ramowej Dyrektywy Wodnej, niszczące rzekę i jej ekosystem, ale też kontrproduktywne w kontekście zmniejszania ryzyka wystąpienia powodzi, bo przyspieszenie odpływu z danego odcinka rzeki powoduje zagrożenie na odcinkach położonych poniżej.
W kontekście celów środowiskowych, ale też racjonalnego wydatkowania środków publicznych, należy zwrócić uwagę na projekty małych zbiorników wodnych, wielozadaniowych (np. zbiornik wraz z kąpieliskiem), które ze względu na swą znikomą pojemność, brak lub małą rezerwę powodziową nie mogą w żaden sposób przeciwdziałać zagrożeniom wystąpienia powodzi 5.
Nie może z pewnością przeciwdziałać powodziom zbiornik w Krasnymstawie zrealizowany za 5 milionów złotych w ramach projektu „Redukcja zagrożenia powodziowego na terenie województwa lubelskiego poprzez budowę zbiornika małej retencji w Krasnymstawie” zaplanowanego do współfinansowania ze środków Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Regionalnego programu Operacyjnego Województwa Lubelskiego na lata 2007–2013. Nie może i nie będzie mógł, bo jego pojemność to około 80 tysięcy m3 (powierzchnia 5,40 ha), czyli zdecydowanie za mało w tym celu. Dodatkowo zbiornik retencyjny w Krasnymstawie nie jest zbiornikiem suchym, a więc najprawdopodobniej jego pojemność powodziowa (możliwa do wykorzystania w okresie wezbrania) jest bliska zeru. Z pewnością może być atrakcją miasta (reklamowany jest hasłem: „Mieszkańcy Krasnegostawu będą mieć nowy zalew”), okupioną kosztem cieku, na którym go zbudowano (ciągłości cieku i ekosystemów z nim związanych) 6, ale jego istnienie jest bez znaczenia w razie wystąpienia powodzi. Podobnie wygląda sytuacja zbiornika małej retencji realizowanego za ponad milion złotych w tym samym województwie (gmina Kraśniczyn), czyli Czajki, na cieku Milutka7. Również i ten zbiornik, o pojemności całkowitej 342 tysięcy m3 (a nie jest to zbiornik suchy), nie będzie mieć istotnej pojemności powodziowej. Inne tego typu przykłady z kraju można mnożyć.
Dobre chęci contra marne rezultaty
Komisja Europejska chciała, by zakwestionowane projekty rozważać indywidualnie, przypadek po przypadku oraz, by wszelkie projekty związane z wykorzystaniem zasobów wodnych oceniać w tak zwanych master planach. Z założenia master plany miały być odpowiedzią na istnienie wielu sektorowych planów i programów związanych z użytkowaniem wód, dotychczas nieskoordynowanych z celami Ramowej Dyrektywy Wodnej. Miały również posłużyć do aktualizacji planów gospodarowania wodami w 2015 roku i uzupełnić w ten sposób plany z roku 2011.
Niestety, pomimo oczekiwań Komisji Europejskiej, master plany8 nie zawierają żadnych strategicznych analiz sektorowych, ani analiz potrzeb w kontekście nadrzędnych celów środowiskowych Ramowej Dyrektywy Wodnej. Nie noszą też znamion integracji działań, poza integracją życzeń (około 4 500 propozycji) zgłaszanych przez różne podmioty do wielkiej „listy zakupów”. Nie są też planami nadającymi się do realizacji, bo nie wskazują, które inwestycje powinny zostać zrealizowane. Choć stwierdzają, że „problem zagrożenia powodziowego (…) wskazuje na nieskuteczność dotychczasowych rozwiązań” to większość zawartych w nich propozycji jest właśnie kontynuacją dotychczasowych działań. W ocenach inwestycji, niezawierających zresztą uzasadnień, pominięto podział na obszary chronione powiązane z jednolitymi częściami wód powierzchniowych9 i znajdujące się w zasięgu oddziaływania planowanych przedsięwzięć. Ocena inwestycji dodatkowo opiera się na fałszywej ocenie stanu wód – zawyżonej, bo niezawierającej np. oceny ichtiofauny czy makrobentosu. W master planach nie zweryfikowano celów inwestycji podawanych przez wnioskodawców, a w przypadkach powoływania się na nadrzędny interes publiczny – także uzasadnienia i rzeczywistej nadrzędności tego interesu oraz braku rozwiązań alternatywnych. Prognozy oddziaływania master planów na środowisko dorzecza Odry i Wisły należy pozostawić bez komentarza ze względu na ich jakość.
Liczne znaki zapytania
Co będzie dalej ze środkami zainwestowanymi w przeciwdziałanie ryzyka wystąpienia powodzi? Czyj budżet pokryje inwestycje, które liczyły na dofinansowanie ze środków Unii Europejskiej – Funduszy Spójności i Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego, a które nie mogą go dostać ze względu na niespełnienie wymogów Ramowej Dyrektywy Wodnej? Czy przez jakość master planów również inwestycje potrzebne i uzasadnione nie dostaną unijnego wsparcia? Kto za to zapłaci?
Na dodatek pełna transpozycja Ramowej Dyrektywy Wodnej do polskiego prawa oraz solidne master plany z prawdziwego zdarzenia stały się elementem tak zwanej warunkowości ex ante dla okresu programowania wydatkowania funduszy unijnych w latach 2014–2020. Oznacza to, że w nowej perspektywie finansowej spełnienie tych warunków będzie podstawą do uruchomienia środków na inwestycje związane z użytkowaniem wód, a więc również przedsięwzięć z zakresu zarządzania ryzykiem powodziowym. Ani nowelizacja prawa wodnego przyjęta przez Sejm RP w maju 2014 roku, ani master plany integrujące w jedną listę pomysły sektorowe z pewnością nie wychodzą naprzeciw oczekiwaniom Komisji Europejskiej w tym zakresie. Jest dość prawdopodobne, że fundusze europejskie przeznaczone na działania związane z gospodarowaniem wodami w ogóle się w Polsce nie pojawią. Za co więc zrealizujemy niezbędne działania?
Last but not least – czy ta historia zmieni podejście naszych decydentów do gospodarki wodnej i ochrony przed ryzykiem powodziowym? Czy doczekamy się rozwiązań nowoczesnych, czy nadal będziemy tkwić w anachronicznym podejściu do ochrony przed powodzią? Zobaczymy.
Marta Majka Wiśniewska