Jednak nie wszędzie w Polsce mieszkańcy słuchają bezkrytycznie telewizji oraz przedstawicieli firm wydobywczych i cieszą się, widząc rosnące na swoim terenie wiertnie. Mimo że poddane presji politycznej władze samorządowe zwykle starają się przekonać mieszkańców, aby zgodzili się na prace poszukiwawcze na swoim terenie, nie wszędzie im się to udaje.
Co się dzieje w Żurawlowie?
W Żurawlowie na Zamojszczyźnie już ponad sześć miesięcy praktycznie cała wieś (około stu mieszkańców) wraz z wieloma osobami z sąsiednich miejscowości w gminie Grabowiec protestuje przeciwko amerykańskiej globalnej firmie Chevron, pragnącej szukać gazu łupkowego na tamtejszym terenie.
Jak podaje „Le Monde diplomatique”, Chevron pod względem przychodów brutto to dzisiaj trzecia firma na świecie (wyprzedzają ją tylko Exxon Mobil i Walmart). W 2010 r., kiedy dochody budżetowe Polski stanowiły ok. 78 miliardów dolarów, korporacja ta osiągnęła 163 miliardów dolarów przychodu. Osiem lat temu Chevron połączył się z Texaco, potentatem naftowym. Jednak nazwa ChevronTexaco nie funkcjonuje w obiegu zbyt długo. Drugi człon nazwy kojarzy się przede wszystkim z zatruciem środowiska w Ekwadorze, wieloletnim procesem i nie uznanym przez korporację wyrokiem skazującym Chevron na 18 miliardów dolarów odszkodowania.
Rozpoznanie w terenie pracownicy Chevronu zrobili w gminie Grabowiec już kilka lat temu, gdy jeszcze nikt nic nie wiedział o gazie łupkowym. Wtedy też wydzierżawili na trzydzieści lat parcelę w Żurawlowie od trzech nieświadomych niczego właścicieli. Potem były prace sejsmiczne w sąsiednim Rogowie, po których niektórym popękały ściany, a u innych woda przestała być zdatna do picia i do dziś muszą przywozić wodę ze źródła. Stąd niepokój mieszkańców Żurawlowa. Nie uspokoiła go ucieczka przedstawicieli firmy Chevron z zebrania z mieszkańcami na widok dziennikarzy, osób z innych miejscowości i przedstawicieli organizacji ekologicznych. Zadawane pytania byłyby dla firmy kłopotliwe? Może nie wszystko jest takie bezpieczne? Chevron wrócił jednak z ciężkim sprzętem. Nie miał prawa, był okres lęgowy ptaków chronionych, atak został odparty. Potem przyjechała firma budowlana stawiać ogrodzenie. Nielegalnie, bo działki nie były rozgraniczone geodezyjnie, rolnicy nie pozwolili na samowolkę. Teraz trzynastu mieszkańców broni się za to przed sądem. Jednocześnie firma Chevron zalewa wszystkie media propagandą wizerunkową jako odpowiedzialna, etyczna, szanująca środowisko i współpracująca ze społecznościami lokalnymi.
Mieszkańcy Żurawlowa o gazie łupkowym wiedzą teraz prawie wszystko, znają raporty amerykańskie, unijne, francuskie. Przyjmują u siebie aktywistów i mieszkańców innych okolic mających podobne doświadczenia. Interweniowali w swojej sprawie u wszystkich możliwych władz, brali udział w wysłuchaniu organizowanym przez Ministerstwo Środowiska, organizowali demonstracje lokalne, w województwie i w stolicy, uczestniczyli w konferencjach i debatach, byli w Parlamencie Europejskim, przyjmowali europosłów i dziennikarzy, są bohaterami filmu dokumentalnego Drill Baby Drill Lecha Kowalskiego. Śledzą każdy gest firmy Chevron, wytykają jej wszystkie naruszenia prawa i uchybienia administracyjne. Zbudowali obóz w bezpośrednim sąsiedztwie działki wydzierżawionej przez firmę Chevron pod badania sejsmiczne i odwierty, sto metrów od strefy siedliskowej Natura 2000. Pilnują tego miejsca 24 godziny na dobę od 3 czerwca 2103 roku. Prowadzą stronę internetową Occupy Chevron Poland w trzech językach, informując o swoim proteście i jego powodach, o gazie łupkowym i związanym z nim zagrożeniach, o zmieniających się na korzyść inwestorów i na niekorzyść obywateli przepisach polskiego prawa.
Mieszkańcy Żurawlowa poddawani są bezustannej presji, nie tylko przez przedstawicieli firmy. Telefony na podsłuchach, filmowanie cały czas, śledzenie każdego ich gestu, kontrole fiskalne, tajemnicze wizyty w domach. Niektórzy się dali zastraszyć i dali za wygraną, inni dali się przekupić załatwionym przyjęciem do szkoły czy zatrudnieniem kogoś z rodziny za grosze na prostym stanowisku. Ale krąg wspierających ich osób się powiększa. Ich wysiłek i argumenty przekonują.
W czym cały problem?
Gaz łupkowy wydobywa się z zastosowaniem technologii szczelinowania hydraulicznego, tzw. frackingu. Dokonuje się odwiertów pionowych na głębokość kilku tysięcy metrów, zakręcających na końcu poziomo na kilkaset, do dwóch tysięcy metrów. Potem wpompowuje się w ten otwór pod wielkim ciśnieniem ogromną ilość wody (około 20 tysięcy m3 na jedno szczelinowanie, czyli około tysiąca ciężarówek-cystern) z domieszką piasku i chemikaliów. Niby mało tych chemikaliów, tylko kilka procent, ale te kilka procent to kilkaset metrów sześciennych.
Wykonawca twierdzi, że chemikalia są niegroźne: kwasek cytrynowy i inne banalne środki używane w przemyśle spożywczym i farmacji. Jednak kwaskiem cytrynowym nie robi się szczelin w twardej skale, listy środków używanych w Stanach Zjednoczonych nie budzą zaufania, wiele z nich to rakotwórcze pochodne węglowodorów i inne substancje o bardzo szkodliwym działaniu na zdrowie ludzi i zwierząt. A polskie przepisy nie zabraniają używania jakichkolwiek środków. Ze skały ponadto wypłukiwane są wszystkie substancje i pierwiastki, także radioaktywne. Większość tej niebezpiecznej mieszanki zostaje na zawsze pod ziemią, nie da się jej stamtąd usunąć. Praktyka amerykańska to ok. 5 procent wadliwych odwiertów, w których toksyczne związki przedostają się do wód podziemnych lub do gleby. W pozostałych odwiertach przeciek też następuje, z czasem, wraz z korozją i niszczeniem rur – po dwudziestu latach ocenia się liczbę nieszczelnych odwiertów na około 60 procent.
Odwiertów tylko na początku jest mało. Szybko robi się ich bardzo dużo. Według byłej dyrektor PGNiG, aby wydobycie było opłacalne, odwierty musiałyby być rozmieszczone co kilometr albo jeszcze gęściej. W Stanach Zjednoczonych po kilkunastu latach, według oficjalnych danych, było ich w kwietniu 2013 roku ponad milion.
Do każdej wiertni prowadzą drogi dojazdowe, tysiące ciężarówek dowożą wodę, piasek i chemikalia, wywożą odpady i gaz. Odpadów jest bardzo dużo i są toksyczne, gdyż część płynu po szczelinowaniu wraca na powierzchnię. Nawet gdy się go podda oczyszczeniu, aby ponownie użyć do szczelinowania część odzyskanej wody, pozostają tony toksycznej mazi, którą należałoby składować w szczelnych pojemnikach. Biorąc pod uwagę ilość koniecznych odwiertów i objętość odpadów do oczyszczenia i do składowania, wszystko to jest mocno problematyczne, wymaga dużych nakładów, kompetencji technologicznych i ścisłych kontroli.
O te ostatnie u nas nie łatwo. Przyspieszenie wydobycia gazu z łupków będzie dla mnie priorytetem – to pierwsza i najważniejsza deklaracja, jaką wygłosił Maciej Grabowski, nowy minister środowiska w rządzie Donalda Tuska. O ochronie środowiska nie wspomniał. Ten sam resort:
W miarę postępu odwiertów teren rolniczy przekształca się w teren górniczy. Bezustanny hałas ciężarówek, ulatniający się gaz, opary toksycznych substancji chemicznych, zanieczyszczenia świetlne, przecieki toksycznych płynów do wód podziemnych, konflikty dotyczące użycia wody. W Teksasie już w około trzydziestu miastach problemy z wodą są poważne, również rolnicy odczuwają braki wody. W Stanach Zjednoczonych już około stu miejscowości i miast zabroniło dalszych odwiertów. Katastrofa ekologiczna jest w wielu regionach głęboka i nieodwracalna. W Colorado tegoroczna powódź rozprzestrzeniła toksyczne substancje po wszystkich zalanych terenach. W tym roku pod Białym Domem manifestowali przedstawiciele 250 tysięcy bezpośrednich ofiar wydobycia gazu łupkowego. Alarm podnoszą pracownicy służby zdrowia i weterynarze, pojawiają się bowiem coraz to nowe, nieznane dotychczas schorzenia i choroby. Skażenie dotyczy gleb, powietrza i wód, również powierzchniowych, rzek i strumieni, gdyż spadek cen gazu powoduje, że niekontrolowani i mało etyczni przedsiębiorcy pozbywają się toksycznych odpadów na różne sposoby, rozpylając je po drogach, wylewając je do lasów i rzek.
Mieszkańcy rolniczego malowniczego Żurawlowa, uprawiający zboża, rzepak i kukurydzę na bardzo żyznych glebach, świadomi, że Zamojszczyzna leży na trzech największych w Polsce Głównych Zbiornikach Wód Podziemnych, dla których plan ochrony nigdy nie został opracowany, wiedzą, co mają do stracenia. Rolnicy nie mają zaufania do krajowego i regionalnego systemu kontroli i ochrony środowiska, a przede wszystkim nie wierzą, że obiecane przez rząd łupkowe Eldorado zapewni dobre życie ich dzieciom.
Ewa Sufin-Jacquemart